Varia
Filmowa przestrzeń ENH
Twórcy z charakterem
Moje nowe horyzonty - felietony Romana Gutka
Polityka Poleca - Przewodnik Festiwalowicza
Selekcjonerzy z festiwali
Krytycy w Winnipeg
Nagroda im. K. Mętraka
Ciekawostki z przestrzeni ENH
ENH poleca: książki Krytyki Politycznej
Krakowska Szkoła Filmu i Komunikacji Audiowizualnej
Wyróżnienie
Przeciw przemocy (wobec krytyków)

O czym nie można ciekawie mówić, o tym należy milczeć. A czy można powiedzieć coś ciekawego, na temat, w którym zasadniczo pozostaje się w zgodzie z wszystkimi pozostałymi uczestnikami dyskusji? Dyskusja wokół torture porn od początku była dość monotonna i pewnie bym się w nią nie włączał, gdyby nie chęć ulżenia wszystkim krytykom tego świata i pragnienie dostarczenie im argumentów ostatecznych w ich narzekaniach na współczesne kino.

I

Ten schemat to ostatnio standard: najpierw blockbuster, a później kolejne części filmu, jakością i wpływami zmierzające asymptotycznie do zera. Gdzieś koło części czwartej przestaje się opłacać wprowadzanie kolejnego sequela do kin (casus American Pie chociażby), ale pieniądze z odcinania kuponów od znanej marki wciąż są zbyt kuszące żeby przerwać serię. Ta praktyka obowiązuje dzisiaj powszechnie, zwłaszcza w kinie gatunkowym: kinie akcji, komediach i, przede wszystkim, horrorach (czy jakikolwiek popularny amerykański horror nie doczekał się swojej kontynuacji?). Jednak gdy piąta część filmu przeznaczonego, wydawałoby się, dla wąskiej garstki pasjonatów najbardziej krwawych odmian horroru nadal przyciąga do kin tłumy, rzecz warta jest większej uwagi. Bo, powiedzmy sobie szczerze, dopóki chodziło o garstkę fanów Hershella Gordona Lewisa - ojca gore - można było wzruszyć ramionami: to each his own porn (nawet jeśli jest to torture porn). Ale drugie miejsce Piły V na box office w weekend otwarcia? Nie ma wątpliwości - po renesansie młodzieżowych komedii "zaliczeniowych" nastał czas torture porn.

Mówi się, że każda epoka tworzy taki gatunek, na jaki zasługuje. Nasza musi być wyjątkowo podła. A my, krytycy, mamy pecha wyjątkowego. Kto nie wolałby się cofnąć do czasów gimnazjum i posłuchać kolejnej porcji świńskich dowcipów w, powiedzmy, American Pie V, od wątpliwej przyjemności oglądania rozcinanych kończyn? Czym jest bowiem chwila rozkosznej zemsty podczas pisania zjadliwej recenzji, w porównaniu z męką półtorej godziny oglądania kolejnej jatki. Przyznajmy - taki tekst dałoby się spokojnie napisać bez wizyty w kinie. Prawdopodobnie zwyczajowe przytaczanie obowiązujących obecnie trendów w ekranowych torturach ma nie tyle przekonać czytelników, że film jest brutalny - to przecież wszyscy już wiedzą - co pracodawców, że na filmie się grzecznie wysiedziało, a pieniędzy za darmo nie wzięło (co nowego w Pile V? Ano cięcie ręki piłą wzdłuż, aż do łokcia).

Zwykle po pewnym czasie pojawiają się zwolennicy nowego gatunku, pracowicie tworzący nowy dyskurs, wprowadzający delikatne rozróżnienia między poziomem żartów ze Sposobu na blondynkę i Supersamca. Jednak w kwestii torture porn jak na razie wśród krytyków panuje konsensus. Pozostaje tylko udowodnić jednoznacznie, że te filmy nie nadają się do oglądania.

II

First things first: co to jest w ogóle torture porn?Wszystkie filmy, który nad rozwój akcji przedkładają detaliczne ukazywanie tortur. Celem jest oczywiście pokazanie totalnego podporządkowania drugiego człowieka. Zostaje on sprowadzony do poziomu maszynki, reagującej na zasadzie bodziec - reakcja, ból - krzyk. W Pile najbardziej zaskakujące są te zagadki, które wymagają od nas zmiany perspektywy, z jakiej patrzymy na człowieka: okazuje się, że może być częścią zamienną, poddawać się dowolnemu modelowaniu i dekompozycji. Jest takim samym elementem łamigłówki, jak każde inne. Może stać się częścią obwodu elektrycznego, może oddychać krtanią i pozbyć się swojej nogi. To jest zresztą wyraz trochę szerszej tendencji w kinie. Nasza wiara, że jesteśmy czymś więcej niż tylko biologicznym mechanizmem, znajdowała swój ostateczny wyraz w przysługach oddawanych zmarłym i umierającym. Dwa najciekawsze filmy o przemocy ostatnich lat: Trzy pogrzeby Melciadesa Estrady i To nie jest kraj dla starych ludzi, mówią właśnie o przerażającej perspektywie utraty tej wiary.

1.

III
Teraz pytanie ciekawsze: gdzie tkwi przyjemność z oglądania tych filmów?

Sam pomysł, że największą popularnością będą się w przyszłości cieszyły tortury pokazywane detalicznie na wielkim ekranie wydaje się żywcem wyciągnięty z chorej wyobraźni fanatycznego przeciwnika kultury masowej. W dodatku filmy takie jak Piła wydają się zaprzeczać dwóm głównym zasadom na których wyrosło Hollywood: zasadzie jakości i spełnienia marzeń (w tym wypadku o zemście). Dużo lepiej zrobione i dające ujście pragnieniom widzów filmy Eli Rotha (Hostel, Hostel 2) zaliczyły klęskę kasową już przy drugim podejściu.

Częściowo tajemnica tkwi pewnie w pragnieniu zmierzenia się z najbardziej ekstremalnymi obrazami jaki dało kino. Tak się ma choćby z filmem, który można uznać za prekursora gatunku - Salo, czyli 120 dni Sodomy. Swego czasu uznany za wręcz nieoglądalny, regularnie jest najbardziej obleganym obrazem na retrospektywach Pasoliniego. Nietrudno zauważyć, że torture porn to właściwie ostatni prawdziwie modernistyczny kierunek współczesnego kina. W dodatku awangarda pokonuje kolejne granice obsceny w iście sprinterskim tempie. Będę się jednak upierać, że istnieje przyjemność płynąca z oglądania tych filmów.

Pytanie brzmi: jak udało się twórcom Piły uczynić ekstremalną przemoc zjadliwą? Zadanie będzie o tyle łatwiejsze, że przy trzecim sequelu zazwyczaj nikomu już nie chce się martwić o takie detale jak scenariusz, czy gra aktorska. Zostaje dokładnie to co przyciąga ludzi do kin, czysta esencja filmu - świńskie gagi, eksplozje lub krwawa jatka. Przejdźmy więc do rzeczy nad całkiem ciekawymi przewrotkami w finałach dwóch pierwszych Pił. Z góry pomińmy też magiczną regułę wyjaśniającą ostatnio wszystkie fenomeny amerykańskiej kultury - traumę 09/11.

Im wyższy numer Piły tym wyraźniej widać, że tu nie chodzi, jak w tradycyjnych horrorach, o strach. W tych filmach z góry wiemy co zobaczymy (z obowiązkowego opisu pułapki), a ewentualne zaskoczenie przypomina raczej raczej to, gdy zdziwi nas rozwiązanie łamigłówki. Bezradni krytycy zamienili strach na obrzydzenie - i znów pudło. Technika jest czysta - obrzydzenia wzbudza w nas zazwyczaj to co organiczne, wydzieliny (abiekty u Kristevej), deformacje cielesne lub to co się wdziera w naszą przestrzeń organiczną (np. zakażenie, robaki). Z pułapek obliczonych na wstręt pamiętam zaledwie dwie - dół ze strzykawkami w dwójce i kocioł ze świńskim tłuszczem w trójce. Wstręt zakłóca spektakl czystego sadyzmu i cierpienia. Podobnie brudne podłogi i mrok są tu raczej ukłonem w stronę konwencji thrillera (bo te dwa światy: klasycznych thrillerów i czystego sadyzmu przenikają się w każdej części Piły, aż do piątej, gdzie scenariusz jest już na tyle nieudolny, że nie udało się ich połączyć).

Wydaje mi się, że najbliżej rozwiązania był.. Bolesław Michałek pisząc o Salo tak: "obraz potworny, trudny do zniesienia, sprawiający fizyczny ból". Rzecz w tym żeby potraktować ten "fizyczny ból" nie jako zabieg retoryczny, ale zupełnie dosłownie. Filmy z tego gatunku działają na poziomie fizjologicznym. Na skutek mechanizmu projekcji/identyfikacji utożsamiamy się z ofiarą i z cierpieniem, które przeżywa. Ewentualna przyjemność czerpana z tych filmów jest przyjemnością masochistyczną, przypominającą rytmiczne kłucie się igłą w palec. Oczywiście możnaby spokojnie zrezygnować z wątku tortur bez szkody dla fabuły (vide: Piła V), ale wtedy film nie miałby odpowiedniego "ciężaru" dla miłośników gatunku (czasami mam wrażenie, że na podobnej zasadzie znudzeni miłośnicy ambitnego kina poszukują odpowiednio długich, wypranych z akcji ujęć, aby poczuć, że film stawia jakiś opór w oglądaniu). I to właśnie w tym działaniem na poziomie biologicznych reakcji, a nie rzekomej erotycznej ekscytacji torturami, widziałbym analogię pomiędzy pornografią i torture porn. Erystyczne zabiegi, w rodzaju porównań tryskające krwi ofiar do money shots wydają mi się tyleż tyleż efektowne, co bezpłodne (stanowią takie money shots w swojej kategorii).

IV

Pozostaje pytanie czemu to właśnie twórcy Piły odnieśli największy (i jedyny liczący się) sukces?

Według mnie do perfekcji opanowali grę z mechanizmem projekcji - identyfikacji. Cała zabawa polega na tym, aby doznanie było mocne i nie zostawiało śladów w pamięci. Sceny przemocy zazwyczaj wyglądają podobnie - mamy zbitkę bardzo szybko zmieniających się ujęć, na przemian: miażdżonego ciała, wykrzywionej twarzy ofiary i puszczonej w ruch maszyny. Wszystko przy dźwiękach intensywnej, "piekielnej" muzyki. Krótkie spięcie, serce w przełyku, a gdy tylko połapiemy się o co tu chodzi, scena jest ucinana. Akcja szybko przenosi się do innego miejsca, historia toczy się dalej. Jeśli mimo wszystko "flashbacki" okrutnych scen natrętnie powracają, znaczy to, że film był dla nas jeszcze za mocny.

I jeszcze drugi element: trudno niezauważyć, że z każdą kolejną odsłoną Piły bohaterowie przeznaczeni na przemiał stają się nam coraz bardziej obojętni. Najlepiej to widać w czwartej części - bohater mija kolejne ofiary, które poznajemy jedynie w chwili męczarni. Zbliżenie na wykrzywioną twarz, cięcie, idziemy dalej. Postacie stają się tak nieistotne, że zostają zredukowane do roli przekaźnika między oprawcą, a widzami. Funkcją tych scen nie jest rozwój akcji czy zmiana doświadczenia bohaterów, a jedynie dostarczenie widzowi impulsu (i znów oczywista jest analogia z filmami porno).

W efekcie tych zabiegów wykonujemy emocjonalny skok na bungee - szok bez zderzenia. Jako bonus zostaje jeszcze satysfakcja z wytrzymania kolejnego ekstremum i łatwiejsze podejście na kolejny szczyt, bo, powiedzmy, wyrywanie języka już nas nie rusza. I to właśnie z tym mechanizmem starają się zerwać tacy twórcy jak Michael Haneke, Bruno Dumont, czy Christian Mungiu w 4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni - nie ma tu szybkiego montażu, muzyki i, przede wszystkim, szansy na zerwanie identyfikacji w momencie, gdy po chwili szoku nadchodzi trauma. Te długie, milczące ujęcia następujące po erupcji przemocy niosą ze sobą cały ciężar filmów Austriaka i jego następców.

2.

V

Często próbuje się zaatakować torture porn z pozycji etycznych. Pierwszym zarzutem jest zobojętnianie na przemoc. Niewątpliwie z każdym kolejnym ekstremalnym filmem coraz trudniej jest nas zaszokować. A jednak z tym zobojętnieniem sprawa jest dość skomplikowana. W rozmowie po seansie 33 scen z życia rozwodziłem się nad estetycznymi plusami i minusami filmu. W odpowiedzi usłyszałem: "nie rozumiem po co powstają takie filmy i dlaczego ludzie na nie chodzą". Oczywiście oglądanie ekshibicjonistycznych dramatów może być bardzo ciężkim przeżyciem. Czy film Szumowskiej równocześnie nam coś zabiera? Czy po jego obejrzeniu pewne doświadczenia stają się dla nas mniej dostępne? Wątpię. Po prostu doświadczenia z takimi filmami poszerzają pole tego co potrafimy przyjąć z estetycznym dystansem. Krytyka z natury jest umiejętnością balansowania na granicy emocjonalnego zaangażowania i estetycznego dystansu.

Oczywiście tym co doprowadza recenzentów Piły do prawdziwej szewskiej pasji, jest próba moralnego usprawiedliwienia całej tej rzezi. Reżyserzy starają się jak mogą uwznioślić postać Jigsawa, co czasem daje niemal surrealistyczne efekty - np. gdy psychopatyczny morderca poucza wspólników, że.. nie godzi się ludzi tak po prostu zabijać. Warto jednak zwrócić uwagę na dwie rzeczy: trudno nie zauważyć, że dobór ofiar odbywa się na zasadzie "dajcie człowieka, paragraf się znajdzie". Tak w końcu do pułapek Pana Układanki trafiają kolejno wszyscy ścigający go policjanci - i giną za mniej lub bardziej wydumane przewiny (niewątpliwie szczytem absurdu była kara za "próbę ocalenia każdego"). To raz, a dwa - okazuje się, że jedyną osobą, która przeżyła i rzeczywiście zmieniła swoje życie była Amanda. Zmieniła radykalnie - stała się seryjną morderczynią. Co prawda w dotychczasowych Piłach ze świecą szukać oznak samoświadomości czy dystansu twórców do wygłaszanych tez, ale zanim szósta część nie zamknie w końcu historii, lepiej nie wyrokować czy to przeczące wyrażanym wprost deklaracjom, zaskakująco prawdziwe przesłanie - sadystyczna przemoc jest ślepa i absurdalna, i nigdy nie prowadzi do zmiany na lepsze - było zamierzone czy seria zdekonstruowała swoją tezę wbrew woli autorów.

***

Pytanie jednak czy te rozważania nad intencjami twórców mają w ogóle sens. W końcu oczywistym jest, że fabuła stanowi tu jedynie pretekst do zabawy z widzem i dostarczania mu nowych doznań przez umieszczania ciała w coraz bardziej wymyślnych pułapkach (być może podobne ożywienie w branży porno dałoby się uzyskać idąc w ślady Cronenberga i również otwierając się na szersze połączenie ciała i techniki?). Oglądanie filmów w rodzaju Piły ciężko w ogóle zmieścić w kategorii kultury. Już raczej przeżycia. Biorąc na warsztat pretekstową fabułę krytycy pomijają to co naprawdę istotne - jak intensywne daje doznanie. Pytanie tylko czy takie dzielenie się wrażeniami powinno być w ogóle domeną krytyki. I czy wymóg pisania recenzji z tych stymulatorów nie jest wobec krytyków bezsensownym okrucieństwem? Inaczej już wkrótce zawód krytyka może wymagać profesjonalnych treningów (powiedzmy coś a la pamiętne sceny z Mechanicznej pomarańczy).

Tragiczna pomyła polega tu na uznaniu, że należy recenzować wszystko co pokazują kina, bo - w analogii do instytucjonalnej teorii sztuki - staje się to z miejsca kulturą. Tu widać szkodę, jaką uczyniło wygnanie z kin porno po Głębokim gardle. Choć kto wie, może wtedy doczekalibyśmy się również recenzji badających estetyczne walory Hot sluts V?

Jaromir Bogacz
 


Jaromir Bogacz - student 4 roku filmoznawstwa UJ, zadebiutuje w tegorocznej Celi 58.

Zamów
akredytację
branżową