Varia
Filmowa przestrzeń ENH
Twórcy z charakterem
Moje nowe horyzonty - felietony Romana Gutka
Polityka Poleca - Przewodnik Festiwalowicza
Selekcjonerzy z festiwali
Krytycy w Winnipeg
Nagroda im. K. Mętraka
Ciekawostki z przestrzeni ENH
ENH poleca: książki Krytyki Politycznej
Krakowska Szkoła Filmu i Komunikacji Audiowizualnej
Wyróżnienie

W obronie bicia piany.
Moda na sukces na straży pamięci kulturowej.


Wśród gatunków telewizyjnych ma zdecydowanie złą sławę. Podczas gdy sitcom czy talk-show są pojęciami neutralnymi i ich wydźwięk zależy od tego jak się daną formułę wypełni, opera mydlana to termin, który kojarzy się jednoznacznie negatywnie - sam gatunek wywołuje poczucie niesmaku w co bardziej usztywnionych wargach. Wiadomo, opery mydlane wykorzystują schematy fabularne zgrane jak stara płyta, stosują uproszczone modele bohaterów i posługują się nieżyciowymi dialogami. Produkcje te deklasuje już sama nazwa, która pochodzi od środków czystości, promowanych dawniej w przerwach reklamowych między kolejnymi audycjami, wtedy jeszcze radiowymi. Bo właśnie w radiu amerykańskim narodziły się podobne seriale i nie jest to bez znaczenia, ukazuje bowiem silny związek oper mydlanych ze słowem. Choć gatunek szybko przeniknął do telewizji, wciąż to właśnie słowo pozostaje jego dominantą stylistyczną, podczas gdy obraz schodzi na dalszy plan. Proponuję zrobić eksperyment i przyciemnić obraz podczas projekcji Mody na sukces. Gwarantuje, że każdy, kto miał z serialem wcześniejszy kontakt, nie będzie czuł się specjalnie zagubiony. Gdy natomiast wyciszy się dźwięk, oko nie będzie miało wiele do roboty. Tym samym klasyczne już teorie Marshalla McLuhana, dzielące dzieje człowieka na okresy oralne i obrazkowe, kazałyby zaliczyć opery mydlane do kultury słowa, a więc i mitu.

Rodowód literacki gatunku, choć mocno już przetworzony, jest w operze mydlanej niezwykle szlachetny. Sięga bowiem najstarszych wytworów ludzkiej myśli, słowa i pióra. To, co w produkcjach tego typu najbardziej wulgarne i uproszczone, podobnie jak z drugiej strony, elementy nieprawdopodobne i sztuczne, wszystkie one wywodzą się z najwyższych rejestrów literackich takich jak tragedia grecka, a nawet sięgające jeszcze do kultury przedpiśmiennej - kultury mitu. Nałożone na nią zostają dalsze rozmaite mutacje w stylu powieści bulwarowej i dramatu mieszczańskiego, a ponad wszystko cechy kultury amerykańskiej, gdyż opera mydlana, jak większość zajmujących nas dziś spektakli, jest wytworem nowego kontynentu i wykorzystuje cały przynależny mu sztafaż. W tym też tkwi jego siła - zrodziła go kultura młoda i z gruntu optymistyczna, nienadgryziona jeszcze dekadencją i kryzysem, który wydaje się być cechą od lat przynależną kulturze europejskiej - już nie tylko pewnym etapem, lecz cechą trwałą i oswojoną. Freudowska psychoanaliza, francuska dekonstrukcja czy cały europejski modernizm poszerzyły może granice świadomości, nie skutkowały jednak dobrym samopoczuciem, raczej z niego wybijając i przekreślając wszelkie nadzieje na katharsis. Trzeźwy Amerykanin zapytałby zatem o ich celowość. Gatunki amerykańskie, a ponad wszystko te telewizyjne jak soap-opera, wykorzystując wspólny bagaż kulturowy, każą raczej cieszyć się życiem niż poddawać wszystko w wątpliwość, stąd też ich wielki sukces na skalę globalną. Ale właściwości terapeutyczne nie przekreślają bagażu tradycji, które opery mydlane przywołują. Odwrotnie, dzięki amerykańskiej tendencji do demokratyzacji przekazu, a co z tego wynika - szeregu uproszczeń gwarantujących masowość, wątki znane chociażby z mitów greckich czy Biblii, stają się znów dostępne, a nawet jaskrawe, czasem wręcz karykaturalne. Przyjrzyjmy się jak to wygląda na przykładzie klasyka gatunku - Mody na sukces, serialu, który swoją uniwersalnością podbił nie tylko macierzyste Stany, ale i wrócił rykoszetem do Europy, a także rozlał się na dużą część niezachodniego globu.

Modę na sukces uważa się za najpopularniejszy serial telewizyjny na świecie. Produkowana nieprzerwanie od 1987 roku, nadawana jest obecnie w prawie 100 krajach. Już sam ten fakt nie pozwala lekceważyć tej produkcji, choć w Polsce przyjęło się o niej mówić nie inaczej jak z przymrużeniem oka. Tylko i wyłącznie. A to właśnie w naszym kraju jej pozycja jest niezwykle silna i warto zastanowić się dlaczego. Przecież akcja, przyzna każdy, nie jest rwąca, tempo przyśpiesza tylko raz na kilkanaście odcinków, dialogi odbiegają znacznie od tych zasłyszanych na ulicy (nie chodzi nawet tylko o polskie ulice), a prawdopodobieństwo zdarzeń nie mieści się w żadnym rachunku. Siła serialu polega na czymś zgoła innym, czymś jeżeli nie pierwotnym, to przynajmniej podstawowym. Otóż Moda na sukces jest rodzajem schulzowskiej "Księgi", współczesnej Biblii albo, jak ktoś woli, zbiorem Szekspira dzieł wszystkich. Nie chodzi oczywiście o rangę artystyczną, ale o skalę przedstawienia i pojemność znaczeń, a także przywiązanie do mitu. Bez uśmieszku na ustach stwierdzić można, iż w Modzie na sukces odnaleźć można bezlik odwiecznych konfliktów i archetypów od setek lat rządzących ludzkim światem. W tym sensie nie tylko niejednokroć przypomina ona grecką tragedię, ale stanowi też swoistą ściągę z dziejów kultury i w formie pewnej uproszczonej matrycy przenosi odwieczne modele zachowań w dzisiejsze dekoracje.

Moda na sukces to pod wieloma względami najciekawsza produkcja tego typu - opera mydlana wszech czasów. Nie tylko mydli oczy i wzmaga pożądanie, ale daje także elementarne poczucie bezpieczeństwa. Właściwości terapeutyczne Mody polegają głównie na tym, że nigdy się nie kończy. To cecha telewizji w ogóle - można włączyć ją o którejkolwiek godzinie i zawsze odbierzemy jakiś sygnał. Radio nie znosi ciszy, telewizja maskuje pustkę, a Moda na sukces wykorzystuje tę przynależną im właściwość lepiej niż jakikolwiek inny program, może z wyjątkiem bloków reklamowych. Ponadto głos lektora działa jak kojąca mantra. To już akurat polski naddatek i zasługa wspaniałego Stanisława Olejniczaka, który od lat wywiązuje się z tego zadania wyśmienicie. Jego głos, nierzadko ubarwiany sporą dawką ironii, przenosi polskiego widza, wychowanego w latach 90-tych w krainę pierwszych dziecięcych powiewów kapitalizmu albo tych starszych o garść siwych włosów wstecz. Pamiętam jak kiedyś Kasia Kowalska powiedziała w Radiu Zet, że jako nastolatka oglądała opery mydlane i wydawały jej się bzdurne, a gdy dorosła, jej życie uczuciowe nieoczekiwanie przybrało podobną formę. Wiadomo, że opera mydlana bierze udział w fetyszyzacji pożądania. Dość łopatologicznie pokazywała to Siostra Betty Neila LaBute'a, tworząc współczesny obraz bowaryzmu, gdzie kicz religijny, powieści Walter-Scotta, Lamartina
i Chatebrianda, w których zaczytywała się Emma Bovary zastąpił świat telewizyjnych tasiemców. W jakim stopniu seriale te naśladują rzeczywistość, a na ile tworzą modele pewnych postaw? A może powtarzają tylko wszystko to, co w naszej kulturze jest znane od bardzo dawna? Oto kilka przykładów.

1.

Oryginalny tytuł serialu, The Bold and the Beautiful, literalnie tłumaczyć należałoby jako "Zuchwali i piękni". Już on sam podpowiada, że mamy do czynienia z opowieścią o bogach. Na miarę swoich czasów, w których bogów nie ma, a monarchie i arystokracje zmiótł świat wielkiego biznesu i mody. Forresterowie. Samo nazwisko stanowi już obiekt pożądania. Rodzina jest w serialu wartością niepodważalną (jak śmiesznie brzmi nazwisko Spectra czy Logan przy dumnym Forrester), ale już hierarchia w jej wnętrzu jest częstym powodem walk i rozmaitych intryg. Dokładnie tak, jak to u bogów bywa: miłość, walki, przemiany. Nestorami rodu wokół którego toczy się fabuła są Stephanie i Eryk. To oni od początku nadawania serialu stanowią oś narracji. Stephanie ma w rodzinie wyjątkowo silną pozycje, sprawując pieczę nad jej integralnością. Musi tym samym zwalczać zagrażające jej aspiracje i uzurpacje ludzi - rozmaitych Prometeuszy czy Syzyfów - co ciekawe, najczęściej płci żeńskiej. Nie zawsze postępuje etycznie, ale cieszy się szacunkiem, nawet wśród swoich wrogów. Postać kreowana przez Susan Flannery (aktorka wielokrotnie była za tę rolę nagradzana, stanowiąc swego rodzaju wzór dobrego aktorstwa w soap-operach) ma spore zasługi także w dowartościowywaniu ludzi starszych, którzy rzadko stają się, jak tu, postaciami pierwszoplanowymi we współczesnych przedstawieniach fabularnych. Może więc godzina emisji to nie jedyny powód dla którego serial cieszy się tak dużym powodzeniem wśród emerytów? Mąż Stephanie, Eryk (John McCook) to natomiast szlachetny, przystojny mimo zaawansowanego wieku mężczyzna, który kieruje domem mody Forrester. Jest autorem sukcesu finansowego i społecznego rodziny. To jednak Stephenie sprawuje władzę nad ludźmi, potrafiąc nimi manipulować i wpływać na ich życia.

Eryk, niczym mitologiczny Zeus, ma słabość do kobiet i miewa liczne romanse. Jego Hera trwa jednak przy nim nieprzerwanie stojąc na straży imperium przenoszącego w nasze czasy silny separatyzm klasowy i wzmagając pragnienia w maluczkich. Patriarchat czy matriarchat, bogowie czy rodzina - wszystko to konserwuje struktury władzy. Szczególna więź łączy Stephanie z jej pierworodnym synem Ridgem (Ronn Moss). Matka od lat rywalizuje z jego wybrankami o względy syna aktualizując jednocześnie odwieczny motyw związku Jokasty i Edypa. Serial nie stosuje oczywiście rozwiązań na miarę Viscontiego, który lubował się w przetwarzaniu tego archetypu (Śmierć Bogów), ale pokazuje jego warianty skrojone na miarę milionów domostw borykających się z podobnym problemem, tak jak borykać się z nim musiała filmowa Judyta z Placu Zbawiciela Krauze. Toksyczny związek matki z synem, który przeradza każdy jego związek w emocjonalny trójkąt, jest jednym z głównych motorów akcji serialu.

Idąc tropami rodem z greckiej tragedii, nie trudno zauważyć także, że akcje często komentuje chór, złożony z osób zaabsorbowanych tym czy innym konfliktem rodzinnym, nawet jeśli nie dotyczy on ich osobiście. Osoby te, relacjonując zaszłą sytuację, bądź ewokując wydarzenia, które mają dopiero nastąpić, stanowią rodzaj kibiców głównych bohaterów, nie wnosząc wiele do historii prócz powtórzenia. A to jednak wiele, gdyż właśnie powtórzenie w operach mydlanych jest zasadą porządkującą. Powtórzenie, mające wzmagać ekspresje i dramatyzm, przynależne jest realizmowi i było jednym z głównych wrogów modernizmu. Realizm w telewizji ma się jednak świetnie. W XIX wieku zagadywał literaturę, maskując wszystko co nie mogło być wypowiedziane. Wyparty z niej przez rozmaite kierunki awangardowe XX wieku, zagrzał sobie wygodne posłanie w telewizji i ma się świetnie. Powtórzenie jest też głównym sposobem konstytuowania osobowości także w Modzie na sukces. Większość bohaterów, wciąż doświadcza podobnych dramatów i upokorzeń, nie ucząc się na błędach, ciągle wchodzą w podobnie niezdrowe relacje. Powtórzeniem traumy, jak chciał Freud w Poza zasadą przyjemności, aktualizują swoje bycie, a może i poniekąd nasze.

Antropomorficzny świat bogów oczywiście przenika się ze światem ludzi. Przykładem niezwykłego awansu społecznego jest historia Brooke Logan (Katherine Kelly Lang), która pojawiła się już w pierwszej obsadzie i występuje w serialu po dziś dzień. Brooke poprzez romans z Ridgem Forresterem, a potem z jego ojcem z Erykiem, a także z dwoma jego braćmi (Thornem i Nickiem) spełniając swoje marzenie o akcesji do tego świata, osiągnęła również uniwersalny cel awansu społecznego. Postać ta przypomina nieco Becky Sharp z Targowiska próżności Thackeraya. Tak jak ona, pochodząc z klasy średniej, dzięki sprytowi, urodzie i determinacji wzbiła się na wyżyny drabiny społecznej. Już jednak na początku jej drogi na szczyt miejsce miał grzech założycielski czyli romans z żonatym mężczyzną. To nigdy nie zostanie jej zapomniane przez Stephanie, choć ona sama ma różne grzechy na sumieniu ("co jednak wolno wojewodzie…"). Oczywiście Brooke, wedle zasady powtórzenia, popełni ten sam grzech jeszcze wielokrotnie. Motyw mezaliansu jest zresztą kluczowy dla tego rodzaju przedstawień i był w serialu przez lata wielokrotnie powtarzany. Pojawiało się sporo obcych klasowo aspirantów i aspirantek do rodziny Forresterów (psychopatyczna Sheila Carter, alkoholik Deacon Sharp, narkomanka Amber, by wymienić tylko kilka), większość z nich udało się Stephanie skutecznie z rodziny usunąć. Brooke stanowi tu jedyny wyjątek, ale co ciekawe, sama przejmie od swojej antagonistki kompleks Jokasty, nawiąże silny kontakt
z własnym synem i zwalczać będzie jego wybranki.

2.

Nie sama jednak konieczność powtórzenia traumy pcha Brooke w tarapaty, nierzadko w prawdziwą rozpacz. Nad całą Modą na sukces wisi antyczne fatum, które rozdziela bohaterów, pcha ich do konfliktów tragicznych, a także posługuje się tragiczną ironią. Brooke i Ridge pochodzą z różnych klas społecznych, a naprzeciw ich wspólnemu szczęściu stają intrygi Stephanie, kolejne małżeństwa Ridge'a i sploty nieszczęśliwych przypadków. Ogólnie rzecz biorąc - cały nieprzyjazny świat chce rozdzielić kochanków i nie pozwala ich miłości się spełnić. Schemat melodramatyczny, znany od czasów Tristana i Izoldy powraca w serialu jak bumerang - podobnym schematem rządzi się historia Thorne'a (Winson Hamor) i Macy (Bobby Eakes), którzy niczym szekspirowscy Romeo i Julia pochodzą z nienawidzących się rodów. I tu na przeszkodzie staje śmierć, która jednak bywa w serialu odwracalna - przykładów powrotów z zaświatów było już kilka. Są często tłumaczone racjonalnie (porwania, utrata pamięci), ale równie często pojawiają się w serialu elementy cudowności (duchy i zmory), przełamujące realizm świata Forresterów.

Choć wszystko to brzmi nieco absurdalnie, to warto się temu światu przyglądać, bo ciekawie opisuje naszą kulturę. Nie namawiam do porzucenia wszystkich zajęć i oddanie się bez reszty Modzie, ale i odrzucam zbywanie tego świata machnięciem ręki. Nie jest on bowiem tylko pigułką nasenną, ale i jak w pigułce skupia ludzkie pragnienia, lęki i marzenia. W Polsce serial ma kilka blogów fanowskich oraz samodzielnych wielbicieli nielegalnie umieszczających odcinki w Internecie, dzięki czemu można serial śledzić przebywając za granicą (i znam takich, co to robią!). McLuhan pisał o postępującej retrybalizacji czyli powrocie do kultury oralnej. Świat tworzy "globalną wioskę" - wspólnotę, gdzie dostęp do informacji jest powszechny i demokratyczny, a media gwarantują jej natychmiastowość oraz łączność z innymi członkami plemienia. Piszemy już jak mówimy, a telewizja i nowe media, poprzez mozaikowość przekazu (odmienną od natury kina chociażby), gwarantują zerwanie z linearnością - przekaźnik, stając się już nie tylko przekazem, ale i masażem, oplata nas jak dawniej akustyczna przestrzeń mitu. Takim masażem jest też Moda na sukces. Pytanie brzmi tylko kto go potrzebuje?

Wszyscy obracamy się w obrębie konstruktów takich jak rodzina i jej determinizm, status społeczny wyznaczany grubością portfela, czy silne emocje, dobre i złe. Podczas gdy tradycja zrodzona z XX-wiecznych awangardyzmów postanowiła rozbroić te pojęcia i unieważnić (co nigdy do końca się nie udało, czego dowodem jest chociażby krach systemów komunistycznych), telewizyjny realizm cały czas próbuje je mitologizować, a zatem naddawać znaczeń (w czym tkwi siła budująca), nie zaś je dekonstruować. I wciąż robi to z niemałym powodzeniem, o czym świadczy chociażby przykład Mody i jej ogranych do cna rozwiązań fabularnych. Oczywiście i ten serial próbuje się nieco "modernizować", wprowadzając wątki wyjęte ze świata współczesnego (AIDS, problem rasowy), które przypominają jednak tylko szminkę na twarzy nieśmiertelnego, wszystkożernego goryla. Ostatecznie bowiem opera mydlana ma wydźwięk zdecydowanie konserwatywny, udowadniając, że nic tak naprawdę od stuleci się nie zmienia. Wciąż rządzą nami te same odwieczne popędy i archetypy, które porządkowały życie starożytnych. Nieprzypadkowo przypominają o tym Amerykanie, którzy nie tak dawno wykuli nową, prawdziwie demokratyczną kulturę. Tak samo jednak opartą na zbrodni i namiętności, czyli wszystkim tym, czego codzienną porcję dostarcza Moda na sukces.
 

Adam Kruk

 

 

Adam Kruk - urodzony w 1983 roku w Szczecinie. Dziennikarz muzyczny miesięcznika Pulp i magazynu Hiro. Redaktor działu filmowego Pro Arte. Publikował m.in. w Kwartalniku Filmowym, Kinie, Toposie, Images i Kulturze Miasta. Współautor książek Cóż wiesz o pięknem? oraz Polskie kino niezależne. Absolwent filmoznawstwa na UAM w Poznaniu. Studiował także w Instytucie Sztuk Audiowizualnych UJ w Krakowie oraz na Università della Calabria we Włoszech. Laureat III Nagrody im. Krzysztofa Mętraka (2005). Pracuje w Kolegium Europy Wschodniej im. Jana Nowaka - Jeziorańskiego we Wrocławiu.

 

Zamów
akredytację
branżową