Wielbiciele Filmowca przypuszczali, że wiedzą, czego się spodziewać po Iréne Alaina Cavaliera. Niemal dobiegający osiemdziesiątki, reżyser zwykle opowiada o swoim życiu, wykorzystując do tego celu wspomnienia, różne sytuacje dnia codziennego, różne nastroje. Mówi o sobie raz z lekkością, innym razem z powagą, ciągle słyszymy jego głos, to monolog, który jednak wydaje się fragmentem swobodnej rozmowy. Cavalier przygląda się światu, przede wszystkim dostrzegając jego piękno i siłę, nieraz co prawda zabójczą. Filmowiec zachwycał tym pomieszaniem. Po obejrzeniu tego filmu chciało się złapać za małą cyfrową kamerę i nakręcić film. Istniała obawa, że nie będzie podobnie interesujący jak ten Cavaliera, bo rzadko zdarza się tak mądry, subtelny, fascynujący człowiek. Iréne zbudowana jest na tej samej zasadzie, choć efekt jest inny, inny ciężar. Zdarzają się przecież w życiu rzeczy straszne, to truizm, z którymi nie radzimy sobie latami, które domagają się ostatecznego rozliczenia. O takiej historii opowiada Cavalier, ze szczegółami, krok po kroku opisuje nagłą śmierć swojej młodej żony, która na początku lat 70. zginęła w wypadku samochodowym. By odtworzyć wydarzenia tamtego czasu wykorzystuje swoje dzienniki. Jest w nich szczery, zwierza się i z fascynacji kobietą, którą kochał i z niewygody tego - jak każdy - trudnego związku. Kręci o niej film wtedy nienakręcony, tuż przed jej śmiercią planował to zrobić. Zastanawia się, czy ktoś mógłby ją w nim zastąpić. W końcu zastępują ją przedmioty: kołdra, ułożona w kształt jej ciała, poduszki na hotelowym łóżku, Cavalier w przejmującej scenie opowie o wczesnej aborcji, która skazała Iréne na bezpłodność, używając arbuza i kilku sprzętów domowego użytku. Jednak na drodze do realizacji tego projektu wyrastają przeszkody, znaki - jak je nazywa. Tak jakby duch Iréne był wciąż żywy i dynamicznie stawiał opór, wbrew planom. Opowiadając o duchu, Cavalier jest bliski śmierci. Będąc w tym wieku, na pewno o niej myśli, choć wprost się z tego nie zwierza. Obecność Iréne w filmie jest intensywna. W przedmiotach, które do niej należały, w miejscach, w których przebywała. Nic się nie zmienia, reżyser zastaje je nienaruszone, choć pokryte grubą warstwą jego własnego smutku. Ten smutek jest ambiwalentny, nieczysty, nie wynika tylko z faktu odejścia Iréne, ale ze wspomnień, które dowodzą, że gdyby nie jej śmierć mogłoby dojść do rozstania. Śmierć - paradoksalnie - je powstrzymała, wzajemną relację skazała na trwanie. Związany z Iréne przez lata śmiertelnym pocałunkiem, Cavalier po raz pierwszy odważnie zagląda śmierci w oczy. Tropi znaki. Pokazuje piękne zdjęcie żony, pocieszającej ukochanego psa, który zachorował. Pies do tej pory wpatrzony w twarz swojej pani, nieznacznie odwraca głowę, by w momencie naciśnięcia migawki spojrzeć wprost w obiektyw aparatu. Dwa dni potem już nie żył, wywołując wielką rozpacz Iréne. Cavalier szuka takiego właśnie magicznego momentu w ich wspólnym życiu, znaku odchodzenia, by przeżyć go ponownie i oswoić, i wydaje się, że go znajduje. Agnieszka Szeffel
Co o tym sądzisz? Wypowiedz się na forum ENH!
|